W nocy z 25 na 26 września 1983 sowiecki satelita zakomunikował, że z amerykańskiej bazy wystrzelono pięć rakiet dalekiego zasięgu. Wyglądało to jak atak wymierzony w ZSRR. Tamtej nocy świat zawisnął na krawędzi wojny atomowej.

4 minuty po dwunastej spokojna jesienna noc w podmoskiewskim ośrodku wojskowym w Sierpuchowie zaledwie w kilka sekund przerodziła się w istny koszmar. Rozległo się wycie syren. Urządzenia monitorujące przestrzeń powietrzną zakomunikowały, że z amerykańskiej bazy wystrzelona została rakieta. Oznaczać to mogło początek wojny atomowej. Trzeba było odpowiednio zareagować.

Najtrudniejsza decyzja

Ośrodek w Sierpuchowie stanowił centrum dowodzenia sowieckiego systemu satelitów wczesnego ostrzegania (program “Oko”). Dowódca zespołu operacyjnego, ppłk Stanisław Pietrow, który pełnił tej nocy dyżur (w zastępstwie innego pracownika), w jednej chwili został zmuszony do podjęcia decyzji, od której mogło zależeć życie milionów.

Sytuacja zdawała się groźna. Jako że Pietrowowi zakomunikowano, że urządzenia pracują sprawnie i nie doszło do żadnej awarii, wystrzelenie amerykańskiej rakiety mogło wydawać się prawdopodobne. Nie dało się jednak zrozumieć, w jakim celu Waszyngton miałby atakować znienacka Związek Radziecki przy pomocy tylko jednego pocisku. Sowieci zakładali bowiem, że atak atomowy wiązałby się najprawdopodobniej z użyciem przez wroga dużej ilości rakiet. Pietrow nie miał zbyt wiele czasu, by zinterpretować prawdziwość rewelacji, o których alarmował system satelitarny, musiał jednak należycie ocenić to, co przed chwilą się wydarzyło.

Zadaniem podpułkownika było potwierdzić, że faktycznie doszło do wystrzelenia wrogich rakiet albo zdementować tę hipotezę i uznać incydent za fałszywy alarm. Nie miał on dostępu do żadnego “czerwonego przycisku” i to nie od niego zależała ostateczna decyzja o zainicjowaniu ataku odwetowego. Kluczową decyzję o zastosowaniu odpowiedzi nuklearnej podjąć mogły dopiero sowieckie czynniki polityczne, w tym najpewniej sam ówczesny Sekretarz Generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Jurij Andropow.

Pięć rakiet

Gdy w ośrodku w Sierpuchowie trwały jeszcze nerwowe chwile, nagle urządzenia monitorujące wszczęły nowy alarm. Przez 2 minuty operatorzy wojskowi byli wręcz bombardowani doniesieniami o nowych wystrzałach, które miały pochodzić z tej samej bazy amerykańskiej. Doliczono się w sumie czterech kolejnych odpalonych rakiet. Sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna, a presja wynikająca z rozwoju wydarzeń, zwiększała się.

W gorączkowym natłoku myśli ppłk Pietrow interpretował całą zaistniałą sytuację. W przypadku wybuchu konfliktu nuklearnego pierwszy atak zostałby zapewne przeprowadzony w sposób masowy. Zatem wykorzystanie tylko pięciu rakiet nadal byłoby krokiem nieracjonalnym i nielogicznym. Pietrow brał pod uwagę m.in. także możliwość, że nowy system wykrywania wystrzelonych rakiet być może nie jest jeszcze mechanizmem, któremu można w pełni zaufać.

Czas płynął szybko i należało niezwłocznie podjąć decyzję. Pietrow – choć nie miał całkowitej pewności – orzekł, że wrogie rakiety nie zostały wystrzelone. W tamtych dramatycznych minutach głos ten mógł mieć istotne znaczenie dla dalszego rozwoju wypadków i przede wszystkim dla faktu, że osoby uprawnione do zarządzenia ataku odwetowego, ostatecznie nie podjęły takiej decyzji.

Nie mogłem uwierzyć, że znienacka, tak po prostu, ktoś wystrzeliłby przeciwko nam pięć rakiet. Pięć pocisków nie zmiotłoby nas. Amerykanie mieli nie pięć, ale tysiąc rakiet znajdujących się w stanie gotowości bojowej.

(płk Stanisław Pietrow)

stanisław pietrow

Stanisław Pietrow w 2016 r., By Queery-54 – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=62394026

Lot pocisku zdetonowanego z terytorium Stanów Zjednoczonych mógł trwać 20-30 minut zanim doszłoby do rażenia wyznaczonego celu. W trakcie nerwowego oczekiwania okazało się, że inne satelity nie potwierdziły, jakoby w kierunku ZSRR zbliżały się obce rakiety. Stawało się coraz bardziej pewne, że sowieccy wojskowi mieli do czynienia z fałszywym alarmem, spowodowanym niedoskonałością urządzeń monitorujących.

Decyzja Pietrowa była czynnikiem, który przyczynił się do przerwania wyzwolonego przez błąd techniczny ciągu wydarzeń – ciągu, którego finał mógł okazać się tragiczny dla losów świata i pochłonąć życie wielu istnień.

Mylące błyski

Rzeczywista przyczyna fałszywego alarmu została określona pół roku po zdarzeniu. Okazało się, że sowiecki satelita został zmylony przez refleksy świetlne, emitowane przez Ziemię w podczerwieni.

Być może na ten błędny obraz złożyły się w jakimś stopniu także czynniki związane ze specyficznym położeniem naszej planety w momencie, w którym doszło do fałszywego alarmu: bliskość dnia równonocy jesiennej (związanej z charakterystycznym sposobem oświetlenia Ziemi) oraz przechodzenie tzw. terminatora (linii styku dnia i nocy) przez okolice, w których znajdowała się amerykańska baza.

Pietrow przyznał, że nie został ani ukarany ani nagrodzony za swoje zachowanie podczas incydentu. W 1984 r. odszedł on z armii. Do czasu rozpadu Związku Sowieckiego informacje o zdarzeniach, które o włos nie stały się preludium wojny atomowej, nie były szerzej znane światowej opinii publicznej. Dopiero w latach 90. o ppłku Pietrowie zrobiło się głośno. W następnych latach rozmaite organizacje decydowały się uhonorować go nagrodami, w tym wyróżnieniem World Citizen Award. W 2014 roku powstał film dokumentalny z elementami rekonstrukcji zdarzeń, poświęcony incydentowi z nocy 26 września 1983. Jego tytuł to: “Człowiek, który ocalił świat”.

Nie jestem bohaterem. Po prostu znalazłem się we właściwym miejscu we właściwym czasie.

(płk Stanisław Pietrow)



Wybierz kraj i zobacz artykuły historyczne na jego temat: